Pani Jeziora

•21 listopada, 2013 • 1 komentarz

Malarz pomachał do Tadka zawiniątkiem które przed chwilą niósł pod pachą. Po wejściu na pokład barki ciężko przysiadł na zwoju liny obok sterówki. Zawiniątko z metalicznym brzękiem uderzyło o pokład.
– Co za złom przytargałeś – zapytał Tadek – A takie tam… Excalibur – Malarz kopnął zawiniątko w stronę gospodarza – Ale łeb mnie napierdziela – dodał.
Tadek rozwinął szary papier i wyjął z niego ponad metrowy kawał metalu
– Spory- mruknął i machnął kilka razy mieczem nad głową – Skąd go wytrzasnąłeś ?– rzucił do Malarza.
– Eh, długa historia, a mnie łeb … no wiesz
Tadek ze zrozumieniem zniknął w drzwiach sterówki, przez chwile słychać było szuranie pod pokładem i stukanie butelek.
Sok żurawinowy pomógł na ból głowy i przy jesiennie, wcześnie zachodzącym słońcu Malarz opowiadał.
– No od Pani Jeziora dostałem. Nie, że tak każdemu rozdaje te Excalibury, tak jakoś mnie się trafiło. Umówiliśmy się u niej nad jeziorem, tym takim, wiesz z kaczkami. Na portret się umówiliśmy. Tak łaziliśmy koło tego jeziora, ona brodziła po wodzie, ja z brzegu szkicowałem.
– No to pokaż co tam namalowałeś – zainteresował się Tadek
-No w sumie to nic bo Pani Jeziora szybko zmarzła od tego brodzenia po wodzie i skończyliśmy.
– A to nie mogła chodzić po brzegu?
– No mogła ale miała taką walizkę na kółkach i jak tylko wychodziła na brzeg to ona tak cholernie stukała że łeb mnie do tej pory boli
– Po cholerę jej ta walizka w jeziorze – wyraźnie zdziwił się Tadek
– A nie wiem, może trzyma tam te Excalibury.

Image

ImageImageImageImageImageImageImageImage

Pani Bibliotekarka

•29 lutego, 2012 • Dodaj komentarz

Popołudniowe słońce, świetlistymi pasmami ukazywało wirujące drobiny kurzu. Malarz leżąc w hamaku na werandzie zasypiającym wzrokiem układał z nich kalejdoskopowe obrazy. Już miał odpłynąć w drzemkę kiedy lekkie skrzypnięcie furtki zmusiło go do otwarcia oczu. Spojrzał w kierunku ścieżki prowadzącej między malwami i rumianami na werandę i stwierdził że jednak śpi dalej. Obrazek który zobaczył nawet w malarzowym ogródku był dość niezwykły. Kamienną dróżką,  w kierunku werandy szła postać w pelerynie z kapturem i zapaloną okrągłą lampą w lewej ręce. Lekki wiatr przyklejał pelerynę z cienkiego, czarnego szyfonu do kształtnego ciała niespodziewanego gościa. W sekundę później Malarz już nie musiał domyślać się że pod peleryną zdąża ku niemu kobieta. Właścicielka latarni zgrabnym ruchem, zrzuciła kaptur a peleryna nie mając zaczepienia  powoli zsunęła się na deski werandy, po drodze odsłaniając idealnie okrągłe piersi, wąską talię i gładko przechodzące w długie nogi zgrabne biodra.  Ki diabeł –  pomyślał już całkiem obudzony Malarz, kątem oka rozglądając się za kotem Behemotem, podejrzewając że to zjawisko na schodach werandy to kolejna Małgorzata przysłana przez Miszcza. Ale, ale – teraz dopiero ogarnął całokształt i ze zdziwieniem zauważył że dziewczyna ma przepaskę zasłaniającą oczy. Dzień dobry –  zaczął stwierdzając że bez wyjaśnień się nie obejdzie – czy wie Pani że stoi naga na mojej werandzie? Pan Malarz tak? – odparła niespeszona. Zgadza się – potwierdziła. W taki razie ja do pana, jestem Panią Bibliotekarką – zaczęła. W tym czasie Malarz dostrzegał coraz to nowe, ciekawe elementy na ciele dziewczyny. Prawa noga i ręka pokryte były polinezyjskimi tribalami, kolejny tatuaż w kształcie jaszczurki filuternie krył ogon w równo przystrzyżonych włosach zakrywających łono. …Bibliotekarką -powtórzyła dziewczyna wyrywając Malarza z zadumania nad egzotycznymi wzorami. Wszyscy myślą że Bibliotekarze to takie lekko przykurzone stwory w okularach i przydużych swetrach. A to jest zupełnie normalna grupa ludzi, bawimy się, rozmawiamy, nawet mamy swoje zjazdy na których zupełnie nie rozmawiamy o książkach a raczej spędzamy czas przy soku żurawinowym.  No dobrze ale do rzeczy co ja mam z tym wspólnego – przerwał Malarz – nie stójmy tak może na werandzie bo sąsiedzi zaczynają się zbierać pod furtką. Weszli do środka, Malarz zaproponował herbatę, po czym siedli w fotelach w salonie i Pani Bibliotekarka kontynuowała – otóż właśnie, mam taką sprawę, dostałam posadę  w Bibliotece Miasta i potrzebuję 3 portrety do dokumentów… ale bez tego – i tu zgrabnym ruchem jak przedtem peleryny Bibliotekarka pozbyła się przepaski zasłaniającej oczy. Spod opaski wyjrzał kolejny tribal. Nie czekając na kolejne pytania opowiedziała jak to bez problemu w Bibliotece Miasta zatrudnili rzekomą niewidomą a nigdy nie zatrudniliby dziewczyny z tatuażem, i o ile piękne tribale na rękach i nogach dało się schować po peleryną to ten na twarzy nijak nie dał się zatuszować. Dlatego zakryła go przepaską i jak się okazało dzięki temu dostała pracę bo wg urzędowych wytycznych Biblioteka musiała zatrudnić osobę niepełnosprawną. Ale jak to niewidoma Bibliotekarka?-  Dziwił się Malarz. E tam teraz są e-boki i już nikt nie chodzi do Biblioteki- wyjaśniła dziewczyna. No i reasumują żeby utrzymać  pracę potrzebuję do dokumentów oddać portrety bez tatuażu. Malarz już zaczął rozstawiać sztalugę i wyciągnął kartony  – a skąd w ogóle te obrazki na ciele? Eh to długa historia – zaczęła Pani Bibliotekarka i snuła opowieść jak to kiedyś na zjeździe Bibliotekarzy… Malarz stojąc przy furtce odprowadził wzrokiem Panią Bibliotekarkę idącą z portretami pod pachą w kierunku gmachu Biblioteki i myślał jak to trzeba uważać z wesołym, bibliotekarskim towarzystwem i sokiem żurawinowym.

JEDNOOKA BESTIA I RÓŻOWA ZABAWECZKA

•11 listopada, 2011 • Dodaj komentarz

Weszli bez pukania. Jednooka usiadła od razu w ulubionym fotelu Malarz a Zabaweczka kręcąc się tanecznie na środku pokoju szczebiotała – Zabaweczka chce portrecik, pan namaluje Zabaweczce portrecik, w różowej sukieneczce z różową rameczką – Malarz spojrzał na fotel, skąd dobiegło mruknięcie – Pan namaluje szybko, ja zapłacę. Malarz z natury nie przepadał za różem ale beretta która rysowała się pod marynarką dodała szybko rozsądku. Malarz jak wszyscy w Mieście, słyszał o tej parze. Bestia i Zabaweczka mieszkały w Zamku z Wysoką Wieżą. Zabaweczka całymi dniami przesiadywała w wieży oglądając seriale a raz w tygodniu Bestia zabierała ją do Miasta na zakupy. Jednooka Bestia zajmowała się sprzątaniem, Malarz słyszał o ludziach ale nie wiedział czy sprzątała po ludziach czy ludzi ale to ostatnie jakoś źle sobie wyobrażał. Ale może właśnie z tych niedopowiedzeń , wystającej spod marynarki kolby i rysującego się pod nogawką spodni noża typu „osa” ludzie w Mieście nie mieli o Bestii najlepszego zdania i nie przepadali za odwiedzinami pary w ich sklepach. Tak rozmyślając, Malarz rozkładał sztalugę i zakładał blejtram. Zabaweczka w tym czasie przebiegła już po całym domu, stłukła ulubiony kubek Malarza, przestraszyła Behemota którego Malarz usiłował oswoić wystawiając na ganek miseczkę z mlekiem i wątróbką. Teraz siedziała ze znudzoną miną na obrotowym stołku, na środku pracowni i z oczami utkwionymi w suficie prowadziła monolog – nudy, nudy, nudy, kiedy będzie portret, już mi się nie chce, nudy, no już mogę coś zobaczyć. Malarz usiłował wytłumaczyć że malowanie to proces długotrwały i że trzeba siedzieć choć chwilę bez ruchu a nie kręcić dookoła na krześle, ale nie docierało to najwyraźniej do malutkiej główki. Bestia siedziała w tym czasie na fotelu i popijałą ze szklanki mrożoną, żytnią herbatę. W końcu znudzona marudzeniem Zabaweczki, Bestia wstała – to idziemy na zakupy – rzuciła w stronę dziewczyny. Zabaweczka zerwała się z krzesła, zaklaskał, wydęła pogardliwie usteczka w kierunku Malarza i już była za drzwiami. Jednooka położyła na stole banknot i wychodząc mruknęła do Malarza – sory men, wystarczy za fatygę? A na tej ramce to sobie coś możesz namalować  – i z rezygnacją podniosła oczy w górę. Kiedy wyszły Malarz przez chwilę zastanawiał się kto tu jest Piękną a kto Bestią.

MISZCZ i MAŁGORZATY

•11 listopada, 2011 • Dodaj komentarz

Stała na progu domu przy Banalnej 13. Ze zmokniętych, marchewkowych loków, krople spadały na deski tarasu, tworząc fantazyjne wzorki. Na pytający wzrok Malarza stojącego w otwartych drzwiach odpowiedziała – Miszcz kazał mi przyjść, jestem Małgorzata. Ja pierdzielę, znów ten cholerny satanista – mruknął Malarz. I już miał spławić Małgorzatę klasycznym tekstem do Czarnych Akwizytorów Miszcza – nie, nie, dziękuję mamy już w domu „biblie szatana”, tak, dla babci na hellowen też kupiliśmy w ubiegłym roku ale tylko wypuścił powietrze i gestem zaprosił Małgorzatę do środka. To nietypowe zachowanie było spowodowane tym że i Małgorzata była nietypowa. Znajomość Malarza z Miszczem datuje się od pewnego zimowego wieczoru kiedy to siedział na tadkowej barce popijając grzany sok żurawinowy. Późnym wieczorem kiedy Tadek spod pokładu krzyknął – nie ma już soku- Malarz zaklął -do diabła, powinna być przecież jeszcze skrzynka – i za chwilę usłyszał jak Tadek potyka się o skrzynkę. Nie wiedział jak te słowa będą brzemienne w skutkach. Już następnego dnia przed drzwiami Malarza pojawiła się pierwsza Małgorzata. Małgorzaty bywały średnio raz w tygodniu. Przybywały w kłębach dymu, zawsze ogniście rude i bez względu na porę roku tylko w czarnej, koronkowej bieliźnie. Początkowo Malarz grzecznie przyjmował je, częstował herbatą i słuchał. Ale Małgorzaty zawsze tylko przekazywały propozycje od Miszcza, że może jakiś portret, żeby pokazać że nie taki Miszcz straszny jak go malują, że za to różne profity dla Malarza i tylko żeby w portret trochę duszy włożył. Malarz konsekwentnie odmawiał, Miszcz konsekwentnie przysyłał Małgorzaty. Ogniście rude i w czarnych koronkach.
Ta Małgorzata była inna. Wprawdzie ruda ale nie zjawiła się w kłębach dymu tylko w wiosennym deszczu. A kiedy zdjęła przemoczony sweter żeby przebrać się w zaproponowaną przez Malarza koszulę, zamiast spodziewanych, czarnych koronek miała błękitne, bawełniane majtki. Czy ty na pewno jesteś od Miszcza? – upewnił się – w zasadzie to nie znamy się dobrze, chodziłam dziś, z nudów, po mieście i podszedł zaproponował kawę i wysłał do Ciebie, mówił coś o obrazach, o duszy ale ja nie lubię się uczyć i jakoś nie zapamiętałam, jak przestanie padać to ja sobie pójdę – wyrzuciła z siebie Małgorzata. Ale deszcz padał i padał. Małgorzata przysiadła na fotelu przy kominku, potem na łóżku, Malarz wyciągnął szkicownik, akwarelki i zrobił kilka portretów. Kiedy skończył malować Małgorzata spała. Pokręcił się chwilę, pobuszował w kuchni i z kubkiem kakao usiadł przy kominku. Nie pamiętał kiedy zasnął. Rano nie zastał Małgorzaty, zniknęły też szkice i portret. Od tego czasu nie pojawiła się już żadna wysłanniczka Miszcza. Malarz nawet przez chwilę zastanawiał się czy na pewno malował Małgorzatę czy może Miczcza, ale stwierdził że raczej nie byłby tak przebiegły i przestał sobie tym zawracać głowę. Czasem tylko wydawało mu się że bezdomny czarny dachowiec, Behemot, złośliwie się do niego uśmiecha.

Ruda Wredota i Liliowa Kot

•21 października, 2011 • Dodaj komentarz

Z wieczornego zamyślenia wyrwał Malarza metaliczny łomot do drzwi. W chwilę potem w otwartych drzwiach ukazał się Tadek postukując dwoma butelkami z sokiem żurawinowym. No chłopaku, co to za okazja – zaciekawił się Malarz, bo pamiętał że nie dalej niż tydzień temu obchodzili już urodziny Tadka. Nie, nie to nie dla nas – odparł – masz misję…
Szczęśliwie w drugiej ręce Tadka pojawił się dzbanek soku co ułatwiło snucie dalszej opowieści.
-Musisz pojechać do Wredoty i Kota, jakaś jest tam zadymiona atmosfera – referował sprawę Malarzowi.
Historia znajomości Malarza z przyjaciółkami sięgała czasów kiedy wędrował po Górach Taboretowych. Zaprzyjaźnił się kiedyś na szlaku z Rudą Wredotą, lubiła chwile kiedy Malarz wyciągał szkicownik i kawałek sepii i szybkimi ruchami kreślił portrety z rudymi lokami. Jakiś czas potem spotkał Liliową Kot. W swoim nieodłącznym liliowym szalu, pięknie się prezentowała na akwarelkach. Malarz podejrzewał że były prawiebliźniaczkami, jedna urodziła się czternastego a druga piętnastego dnia jesieni, jedna była ruda, we włosach drugiej pojawiały się szmaragdowe przebłyski. To wystarczyło żeby postanowił zapoznać dziewczyny ze sobą. Ruda i Liliowa szybko zżyły się ze sobą i zamieszkały razem w wynajętym piętrze „domu z duszą”. Malarz nie bywał w tamtych okolicach od wiosny i był przekonany że panuje tam sielankowa atmosfera, jednak to co opowiedział Tadek skłoniło go do szybkiego spakowania plecaka. Kiedy rano Tadek wstawał na barce z ciężką głową, Malarz wysiadał z pociągu na małej stacyjce w górach. Liliową Kota zastał w sali balowej, kręciła się zamyślona na środku parkietu, Ruda Wredota przeczesywała przed lustrem złote loki. Malarz znany z ciętego języka, krótkimi żołnierskimi słowami doprowadził dziewczyny to pionu. Na stole zabrzęczały wyjęte z plecaka, tadkowe butelki z sokiem żurawinowym. Rozmowy skończyły się późną nocą. Nikt już nie pamiętał od czego zaczęły się niesnaski i fochy, czy to była źle odłożona szczotka do włosów czy niezakręcony flakonik z perfumami. Pogodzone przyjaciółki poszły spać a Malarz siedział jeszcze długo wpatrując się w pełny księżyc wędrujący od szczytu do szczytu.
Kiedy rano w lekko zamglonym jeszcze domu, dziewczyny przecierały zaspane oczy, Malarz stukał już o bulaj Tadkowej barki butelkami z sokiem śliwkowym, specjałem Gór Taboretowych.

Pani Światła

•31 lipca, 2011 • Dodaj komentarz

Cichy szelest satynowej sukni wyrwał Malarza z przedwieczornej drzemki – Pani Zgaszonego Światła – mruknął. Znał dobrze ten zwyczaj pojawiania się, bez pukania, przechodzenie przez zamknięte drzwi, który został jej z czasów kiedy była niewielkim grodzkim bóstwem patronującym strażnikom miejskim którzy wieczorem pokrzykując -już dziesiąta na zegarze gaście światła gospodarze- zapalali uliczne latarnie. Od tamtego czasu minęło kilkaset lat, pojawiła się elektryczność i wszyscy zapomnieli o Pani Światła. I tylko Malarz który jak to malarze widział więcej niż wszyscy, gościł często Panią Światła. Siadywali przy kominku, pili sok żurawinowy, Malarz czytał, Pani Światła wpatrywała się w gwiazdy za oknem. Malarz szczególnie lubił te wizyty jesienią i zimą kiedy jasno świecąca latarenka Pani Światła świeciła do późnej nocy i pozwalała Malarzowi płacić niższe rachunki za elektryczność.

Syrenarium

•10 lipca, 2011 • Dodaj komentarz

10 lipca w niedzielę padało. Malarz założył zółty sztormiak, wziął pod pachę wielki czarny parasol, do kieszeni puszkę sardynek i wybrał się do nowo powstałego w mieście syrenarium. Nad wejściem wycięta z płyty bujała się stereotypowa syrena z rybim ogonem, Malarz jak zwykle widząc taki obrazek pokręcił głową z dezaprobatą. Był znawcą i przyjacielem syren i wiedział że ten szczegół anatomiczny jest wielką bzdurą. Syrenarium było niewielkim przeszklonym basenem w kształcie spłaszczonego walca otoczonego korytarzem dla widzów. Przechadzając się w tłumie gapiów Malarz otwierał puszkę kluczykiem, zerkał co chwilę na szklaną taflę za którą pływały trzy stłoczone syreny i mruczał – to absurdalne, nieludzkie, niesyrenie i nie, nie, nie…. Wieczorem strażnik znalazł pustą puszkę po rybach na ławce. Następnego dnia na syrenarium wisiała kartka „nieczynne do odwołania”, podobno ktoś podrzucił syrenom wytrych za pomocą którego otworzyły kłódkę od kraty która zabezpieczała rurę do wymiany wody w basenie.
Tadek wrócił na pokład z nową butelką soku żurawinowego – stary jak ty to robisz ze nawet syreny na Ciebie lecą – zapytał patrząc na Malarza siedzącego na burcie barki i oglądającego pod słońce kolejny bursztynowy naszyjnik który smukła lekko zielonkawa dłoń wyrzuciła na pokład. Malarz uśmiechnął się tajemniczo i pomachał do wielkich czarnych oczu wpatrzonych na niego spod wody.

Naszkicowana Szeptem

•24 czerwca, 2011 • Dodaj komentarz

Malarz nakręcił korbką patefon, położył na talerz czarną winylową płytę, igła przebiegła po pierwszym rowku, -ting, ting. Usiadł w fotelu ze szklanką soku żurawinowego – tak to jest odpoczy… . Ostatnią sylabę zakłóciło ciche stukanie do drzwi. Malarz wstał niechętnie sprawdzić kto w środku nocy stuka. Przepraszam że tak późno ale zgubiłam się – powiedział cicho głos z ciemności. Malarz nie bardzo się zdziwił sytuacją „głos słyszę, człowieka nie widzę” w końcu często gościł Calineczkę, zdziwił się jednak kiedy spojrzał w dół bo pod ognistą czupryną nie kryły się błękitne oczy Calineczki ale skryte pod przymkniętymi powiekami brązowe węgielki. Chciałabym portret – zaczęła szeptem trajkotać już od drzwi – najlepiej taki z tulipanami – kontynuował – w sumie może być tylko naszkicowany, ale… ale ja za dużo gadam. I zamilkła a Malarz popatrzył przez chwilę, poszedł do szafki w kuchni, wyciągnął z szuflady kilka arkuszy mało zatłuszczonego na rogach papieru, małym nożykiem wyjętym z kieszeni naostrzył ołówki i usiadł w swoim fotelu. Stań proszę przy lampie będę Cię lepiej widział – ustawił sobie modelką. Wstał jeszcze żeby ponownie nakręcić patefon. Ting, ting – igła ponownie przebiegła po pierwszym rowku płyty. Co to za muzyka? – zapytała szeptem- brzmi jak ta piosenka o mieście na końcu świata. To „taniec Eleny” mruknął Malarz i zabrał się za szkicowanie. Szkice postaci z tulipanami cicho pokrywały kolejne kartki. Muzyka płynęła w noc. Malarz i Naszkicowana Szeptem oglądali obrazki. Ładne – powiedziała – nie wiem tylko czy będą się podobać rodzinie.

Ciastkowy wampir

•30 grudnia, 2010 • Dodaj komentarz

-Zjem ci wszystkie ciastka… wszystkie… ciastka…uuu-. Malarz zerwał się z posłania i usiadł na brzegu łóżka. Chwilę trwał w bezruchu oszołomiony snem. Rozejrzał się w ciemności dochodząc do siebie – co za sen- pomyślał. Jeszcze widział wampirze oczy i krwiste usta mówiące -zjem… zjem ci ciastka. Ech trzeba spać- pomyślał przykładając głowę do poduszki. Zjem… zadźwięczało od razu w głowie Malarza. Tym razem zerwał się na równe nogi – ej pokaż się, wiem że jesteś!- krzyknął w ciemność już wiedząc że to nie sen. Jak Kot z Cheshire pokazały się tylko wielkie oczy i krwiste usta mówiące- nie mogę wejść dopóki mnie nie zaprosisz do środka. Jasne, ja Cię zaproszę a potem w pudełkach zostaną mi tylko okruszki- oponował Malarz. Nie lękaj się jestem abstynentem – przekonywały usta. Ja pierdziele, wampir na odwyku, ale mi się trafiło – pomyślał – no dobra właź – dodał głośno. Ciastkowy wampir spłynęła z ciemności i – jest, hm smaczna – pomyślał Malarz. A ciastka przyniosłam dla Ciebie – szepnęła. Tego już Malarzowi było za wiele, ciastkowy wampir przynoszący ciastka i to jeszcze abstynent – gadaj czego chcesz – zwrócił się mało grzecznie do wampirzycy. Oj drobiazg, mały portrecik, wystarczą oczy i usta w ciemności – szepnęła. I to jest powód żeby nachodzić człowieka w środku nocy? – irytował się Malarz. W dzień nie mogę, jestem wampirem, ciastkowym ale jednak wampirem – tłumaczyła ale Malarz już nie słuchał szukają farb i pędzli. Nad ranem, zanim jeszcze wzeszło słońce, wampir rozpływała się we wstającej mgle, przyciskając do piersi jeszcze mokry portrecik – wpadnij jeszcze kiedyś, skoczymy do Tadka na sok żurawinowy- krzyknął za nią Malarz – a wcześniej trochę go postraszymy – dodał w myślach.

Pani Dźwięków i Potwór

•16 września, 2010 • 3 Komentarze

Wracał ciągnąc nogę za noga. Wycieczka do knajpy przedłużyła się do 4 rano. Spać, spać, spać – myślał schodząc do katakumb metra – albo dzbanek soku żurawinowego. Beng Beng Beng – People try to put us d-down Talkin’ ’bout my generation – obudziło sunącego przez peron Malarza. Oparta plecami o marmurowe płyty filaru dziewczyna uderzała kostką w struny starego Fendera, druga siedząca na ławce z uśmiechem podsunęła Malarzowi kapelusz. Yyy – zająknął się Malarz – nie mam drobnych. Ale masz jabłko – nie przerywając grać powiedziała gitarzystka. Malarz sięgną do kieszeni płaszcza, faktycznie wczoraj idąc do knajpy mijał stragan z owocami i wziął pierwsze z brzegu jabłko rzuciwszy wcześniej straganiarce 50 groszy. Jak macie na imię – zapytał , kiedy w chwile później siedzieli na ławce i podawali sobie nadgryzione jabłko jak fajkę pokoju. Pani Dźwięków i Potwór – odpowiedziała ta w kapeluszu grając teraz na gitarze. A która jest która? -Malarzowi trudno by dopasować dziwaczne imiona. A, to różnie raz jedna jest Potworem a druga Panią Dźwięków innym razem odwrotnie – na przemian wyjaśniły dziewczyny. To już całkiem nie zmieściło się Malarzowi w głowie – to przynajmniej powiedzcie co to za imię Potwór. A to skrót, ciężko się przedstawiać Potwór Który Zabiera Tylko Jedna Skarpetkę – zaśmiała się gitarzystka znów wydobywając z gitary dźwięki My Generation. Malarz pokręcił głową i postanowił wpaść do Tadka na posiedzieć na barce ze szklanka soku żurawinowego żeby sobie to jakoś poukładać. Dopiero następnego dni otwierając szufladę ze skarpetami zrozumiał wszystko…