MISZCZ i MAŁGORZATY

Stała na progu domu przy Banalnej 13. Ze zmokniętych, marchewkowych loków, krople spadały na deski tarasu, tworząc fantazyjne wzorki. Na pytający wzrok Malarza stojącego w otwartych drzwiach odpowiedziała – Miszcz kazał mi przyjść, jestem Małgorzata. Ja pierdzielę, znów ten cholerny satanista – mruknął Malarz. I już miał spławić Małgorzatę klasycznym tekstem do Czarnych Akwizytorów Miszcza – nie, nie, dziękuję mamy już w domu „biblie szatana”, tak, dla babci na hellowen też kupiliśmy w ubiegłym roku ale tylko wypuścił powietrze i gestem zaprosił Małgorzatę do środka. To nietypowe zachowanie było spowodowane tym że i Małgorzata była nietypowa. Znajomość Malarza z Miszczem datuje się od pewnego zimowego wieczoru kiedy to siedział na tadkowej barce popijając grzany sok żurawinowy. Późnym wieczorem kiedy Tadek spod pokładu krzyknął – nie ma już soku- Malarz zaklął -do diabła, powinna być przecież jeszcze skrzynka – i za chwilę usłyszał jak Tadek potyka się o skrzynkę. Nie wiedział jak te słowa będą brzemienne w skutkach. Już następnego dnia przed drzwiami Malarza pojawiła się pierwsza Małgorzata. Małgorzaty bywały średnio raz w tygodniu. Przybywały w kłębach dymu, zawsze ogniście rude i bez względu na porę roku tylko w czarnej, koronkowej bieliźnie. Początkowo Malarz grzecznie przyjmował je, częstował herbatą i słuchał. Ale Małgorzaty zawsze tylko przekazywały propozycje od Miszcza, że może jakiś portret, żeby pokazać że nie taki Miszcz straszny jak go malują, że za to różne profity dla Malarza i tylko żeby w portret trochę duszy włożył. Malarz konsekwentnie odmawiał, Miszcz konsekwentnie przysyłał Małgorzaty. Ogniście rude i w czarnych koronkach.
Ta Małgorzata była inna. Wprawdzie ruda ale nie zjawiła się w kłębach dymu tylko w wiosennym deszczu. A kiedy zdjęła przemoczony sweter żeby przebrać się w zaproponowaną przez Malarza koszulę, zamiast spodziewanych, czarnych koronek miała błękitne, bawełniane majtki. Czy ty na pewno jesteś od Miszcza? – upewnił się – w zasadzie to nie znamy się dobrze, chodziłam dziś, z nudów, po mieście i podszedł zaproponował kawę i wysłał do Ciebie, mówił coś o obrazach, o duszy ale ja nie lubię się uczyć i jakoś nie zapamiętałam, jak przestanie padać to ja sobie pójdę – wyrzuciła z siebie Małgorzata. Ale deszcz padał i padał. Małgorzata przysiadła na fotelu przy kominku, potem na łóżku, Malarz wyciągnął szkicownik, akwarelki i zrobił kilka portretów. Kiedy skończył malować Małgorzata spała. Pokręcił się chwilę, pobuszował w kuchni i z kubkiem kakao usiadł przy kominku. Nie pamiętał kiedy zasnął. Rano nie zastał Małgorzaty, zniknęły też szkice i portret. Od tego czasu nie pojawiła się już żadna wysłanniczka Miszcza. Malarz nawet przez chwilę zastanawiał się czy na pewno malował Małgorzatę czy może Miczcza, ale stwierdził że raczej nie byłby tak przebiegły i przestał sobie tym zawracać głowę. Czasem tylko wydawało mu się że bezdomny czarny dachowiec, Behemot, złośliwie się do niego uśmiecha.

~ - autor: malarzsnow w dniu 11 listopada, 2011.

Dodaj komentarz